10
LWÓW – DZIEJE MIASTA
Nim sięgniemy do korzeni ziem, których Lwów stał się naturalną
stolicą, kilka zdań „usprawiedliwienia”. Jakże bowiem mówić o Mieście,
integralnej części Rzeczypospolitej, Mieście będącym przez stulecia
wrotami do jej serca, bez opowieści o niej samej i jej historii. Wiele krain
Europy, z ziemiami Gallów i Germanów na czele, poszczycić się może
wspaniałymi momentami historii, więc i my – wbrew słowom:
Cudze
chwalicie, swego nie znacie
(
…
), przypomnimy na kartach tej książki na-
sze niegdysiejsze osiągnięcia.
Wiemy, że opisy geograficzne rzadko kiedy są interesujące, ale roz-
prawiając o fragmencie dawnej Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, warto
go dokładnie na mapie Europy umiejscowić, by przyczyny powstania
Lwiego Grodu w tym, a nie innym miejscu zrozumieć. Dlatego, błagając
Czytelnika o cierpliwość, równie kilka zdań w tej kwestii.
Na zakończenie wstępu chcemy powiedzieć, że książka ta nie ma
ambicji bycia rozprawą naukową, historyczną profesjonalnie, z dbałością
o sprawdzane wielokrotnie szczegóły. Znajdą tu Państwo to, co wielu
określa mianem
licentia poetica
. I niech tak zostanie, bo mimo iż sami
jesteśmy nałogowymi pochłaniaczami słowa pisanego, wiemy, że wstę-
pów w zasadzie się nie czyta.
Rozpoczynając wędrówkę po mapie ziem polskich (bynajmniej nie po-
litycznej) od prawego dorzecza Odry poczynając, zauważamy pewną
spójność terenów, o ile nie po Dniepr, to po Dniestr na pewno. Od nizi-
ny nadbużańskiej zaczyna się on wznosić i prowadzi w kierunku stepów
czarnomorskich. Zasługa to niczego innego, jak tylko lodowca, który
cofając się, pozostawił liczne ślady swojej tu bytności. Po nim przyszło
bezkresne morze, które również swoją historię na tych ziemiach zapi-
sało. Nigdy by we Lwowie nie powstało słynne Muzeum Przyrodnicze
Dzieduszyckich, gdyby nie naturalny całkiem pomysł ocalania i katalo-
gowania, tak często tu napotykanych (więc przez wielu, niemal do schył-
ku XIX stulecia lekceważonych), skamieniałych szczątków rozmaitych
„zaurów”, muszli itp.
Gród, który przekształcił się w jedno z najpiękniejszych miast Euro-
py, nie powstał w szczytowym punkcie Wyżyny Podolskiej, lecz na jej
rozległym, gigantycznym zboczu, na jego garbach, i zapłacił za to mię-
dzy innymi…brakiem dużej rzeki. Coś za coś – chciałoby się powiedzieć
– skoro miasto położyło się na granicy działu wód mórz Bałtyckiego
i Czarnego. Z czasem tę niebywałą cechę miejsca, decyzją włodarzy Mia-
sta, w równie niespotykany sposób podkreślono. (W tym miejscu odej-
dziemy po raz pierwszy od chronologii opowieści, prosimy więc o wy-
baczenie tego, co powtórzy się jeszcze nie raz na stronicach tej książki).
Otóż na ówczesnym Przedmieściu Gródeckim wzniesiono okazałą neo-
gotycką świątynię pw. św. Elżbiety. Kalenicę (szczyt stromego dachu
przykrywającego monumentalną nawę i transept) poprowadzono po
prostym odcinku tej granicy. Okazało się wówczas, że prawie cały Lwów
ku Wiśle się zwraca, jakby mówiąc, że do ziem państwa w dorzeczu tej
rzeki położonych, w sposób naturalny należy.
Nie masz dziś śladów licznych potoków (oprócz etymologii nazw sta-
wów, dzielnic, dawnych przedmieść i przysiółków). Zachowała się tylko
powszechna pamięć o rzece Pełtwi. Rzece, która z czasem miała zostać
zamieniona w ukryty pod ziemią… ściek miejski.
W okolicach dawnej Rogatki Stryjskiej znajdował się zagajnik dę-
bowy (dziś śladu po nim, rzecz jasna, nie ma), gdzie ze swych źródeł
poczynała się Pełtew, meandrująca wówczas w okolice dzisiejszego
głównego gmachu uniwersytetu. Tu z kolei łączył się z nią potok – Że-
Muzeum Przyrodnicze im. Dzieduszyckich
Kościół św. Elżbiety